Dwadzieścia cztery. To jedno można powiedzieć na pewno. Dalej nic już oczywiste nie jest.

Pierwsze skojarzenie z Preludiami op. 28 Fryderyka Chopina. I słusznie. Ale nic poza tym. Chopin wg Levity niewiele z Chopinem ma wspólnego.

To preludia, a może anty-preludia? Improwizacje na tematy z preludiów zaczerpnięte? Też nie do końca. Utwory zbudowane na Chopinowskich motywach? Nic bardziej błędnego. Chopin zdekonstruowany, rozebrany na czynniki pierwsze? No, też nie.

Opisywanie pomysłów Levity, to, przepraszam na skrót myślowy, prawdziwa lewitacja, balansowanie na krawędzi, jazda po bandzie. Levity wg słownika angielsko-polskiego, znaczy tyle co: „lekkość”, „beztroska” ale też „frywolność”. I to ostatnie zdecydowanie najbardziej pasuje mi do tego, co płynie z płyty. Levity mając Preludia Chopina we krwi - wszyscy bowiem członkowie zespołu zdobyli solidne muzyczne wykształcenie - prowadzi z nami (ale i z Chopinem) swoistą grę. Zabawę w chowanego. Odbiorca, któremu nazwisko Chopina kojarzy się wyłącznie z markową wódką, może jej wcale nie zauważyć, bowiem tematy tych dwudziestu czterech kawałków, w sposób chopinowski, oczywiste nie są. Dla tych którzy znają Preludia op. 28 na pamięć rozpoznawanie oryginałów również nie musi być proste. Dlaczego? Dlatego, że Levity żyje równolegle w dwóch światach. W tym pierwszym - rozimprowizowanym, bardziej yassowym niż jazzowym - słychać przeniesioną na trio pulsację techno i dynamikę punka. W tym drugim, nazwijmy go „alter-chopinowskim”, co i rusz pojawiają się krótkie, poukładane jakby z klocków motywy, które mają przypominać o kolejności oryginalnego cyklu op. 28. I tak oba żywioły walczą ze sobą zamieniając miniatury albo to w jeszcze mniejsze „miniaturki”, albo w duże formy.

Na „Shuffle” wprawne ucho usłyszy poliwarstwowowść Johna Zorna, spokój Jamiego Safta, kombinację rytmicznych podziałów Autechre i Aphexa Twina, naiwność muzyki z polskich kreskówek lat 60,. zgiełk hardcore’u, łagodność dobrej piosenki. Chopina? Nie za bardzo, ale na tym właśnie polega siła Levity. Biorąc do ręki partytury Preludiów (albo w ogóle ich nie biorąc) zrobili z nich swoje utwory.  

I jeszcze jedno. Różni wielcy starali się nazwać, opisać, zatytułować Preludia Chopina, opowiadając nimi własne historie (nie mające oczywiście związku z zakończoną fiaskiem wyprawą Chopina i Sand na Majorkę, gdzie utwory w większości powstały). Levity wpisuje się w tę tradycję traktując ją z przymrużeniem oka. Po swojemu. Wreszcie „Deszczowe” nie jest deszczowym - zatytułowano je „Take Me to the Woods” (ciekawe dlaczego?). Inne skojarzenia są równie zabawne, jak np. Siedemnaste „Hommage à Emil Zatopek”. W klimat surrealistycznego Chopina wpisują się także goście: trębacz Toshinori Kondo czy Gaba Kulka, która w Ósmym (nazwanym przewrotnie „Sans Voix”, czyli „Bez głosu”) kluczy między językiem francuskim i angielskim, podążając tropem Leatitii Sadier z zespołu Stereolab.


„Shuffle” to najbardziej śmiała, jak dotąd, próba twórczego wykorzystania muzyki Chopina. Żadne tam improwizacje na temat, żadne mruganie okiem do filharmonicznej publiczności, by poczuła odrobinę luzu. To po prostu Chopin wymyślony od nowa.

Przetasowanie, niech będzie. Albo jeszcze lepiej - nieoczekiwana zmiana miejsc.


Jacek Hawryluk, Polskie Radio

PŁYTYCHOPIN_SHUFFLE.html
ZDJĘCIA

KONCERTY

KONTAKTKONTAKT.html
ONE SHEETONE_SHEET.html
BIOBIO.html

PRESS

VIDEOVIDEO.html